Wczoraj wieczorem, leżąc wtulona w mojego Skarba uświadomiłam sobie, jak bardzo szczęśliwa jestem, jak wiele od życia dostałam. Dostałam to, o czym nawet nie miałam odwagi marzyć.
Nie minęło dużo czasu, od chwil w których byłam pewna, że do końca życia będę samotna. Nie myślę o takiej zupełnej samotności, mam kochających rodziców, siostry, przyjaciółkę, znajomych ... Mam na myśli życie samotne, bo bez męża, bez dzieci. Ta samotność miała być wynikiem mojej decyzji, mojego charakteru, choroby ... i pewnie kilku innych czynników.
Być może zbyt wiele zrzucam na łuszczycę, są przecież ludzie, którzy z tą chorobą żyją szczęśliwi, mają rodziny, nie jest ona dla nich, aż takim strasznym przekleństwem, wstydem jak dla mnie. Raczej mój charakter, jest bezpośrednią przyczyną tego jak kształtowało się moje życie i w jakim kierunku zmierzało.
Po mimo tego, że jestem mocno przeciętna, tego że nie szukałam, a wręcz unikałam okazji do poznania mężczyzn, znaleźli się tacy co byli mną zainteresowani. Co z tego, skoro ja nie dałam szansy ani im, ani sobie. Gdy zaczynali mówić o naszej przyszłości, dzieciach, gdy zaczynali mówić o miłości, ja kończyłam związek. Dlaczego? Bo nic do nich nie czułam, bo nie chciałam żeby się do mnie przywiązywali, skoro ja nie widziałam "nas" w przyszłości, bo nie oni byli mi przeznaczeni, ... A tak trochę głębiej - bo bałam się. Bałam się swoich pragnień, swojego "drugiego ja", które w przeciwieństwie do twardego "pierwszego ja" chciało otworzyć się przed drugim człowiekiem, chciało płakać w jego ramionach, chciało czułości, ciepłych słów, komplementów ... chciało się przytulać, pieścić, kochać ... chciało bliskości. Nie wiem, gdzie umiejscowić kolejny lęk: bałam się momentu, w którym będę musiała pokazać drugiemu człowiekowi swoje ciało, pokazać czym jest łuszczyca, która pojawiała się wcześniej w rozmowach (czym są słowa wobec tego co widzą oczy?).
Leżąc w szpitalu, wraz z innymi chorymi na łuszczycę ludźmi, często równie młodymi jak ja, a nawet młodszymi, rozmawiając ze starszymi chorymi, rozmyślając o sobie, o przyszłości, doszłam do wniosku, że owszem mogłabym związać się z mężczyzną, ale chorym na łuszczycę. Przed człowiekiem, który wie, rozumie, widział, mogłabym się otworzyć. Byłoby mi łatwiej, a później byłoby nam łatwiej. Dziewczyny w moim wieku, miały podobne zdanie, starsze kobiety myślały inaczej: oboje rodzice chorzy, to dzieci mają jeszcze mniejsze szanse, na bycie zdrowymi. Racja, o dzieciach nie pomyślałam, czy ze zdrowym czy z chorym mężczyzną będę miała dzieci, będą one narażone na taki sam los jak mój. Lepiej więc nie wiązać się z nikim, nie mieć dzieci, nie obarczać ich tą chorobą.
Do tej pory nie wiem, jak to się stało, że wszystko się zmieniło. To znaczy wiem, że pewnego dnia postanowiłam założyć konto na portalu społecznościowym, randkowym :) i zrobiłam to. Założyłam konto, napisałam coś o sobie, wstawiłam nawet zdjęcia - ale co mnie do tego popchnęło? Skąd tyle odwagi by wstawić swoje zdjęcia, umówić się na randkę ze znajomym z internetu? I jak to wszystko ma się od mojego postanowienia: będę sama.
Zaczynałam w sumie z myślą, że przecież nie muszę się z nikim spotykać, mogę po prostu porozmawiać przez komunikator. Później jak pojawili się interesujący i zainteresowani mężczyźni, stwierdziłam, że spotkanie również do niczego nie obliguje. Później postanowiłam wcześnie powiedzieć o swojej chorobie, tym z którymi zawiązałaby się jakaś znajomość...
... Poznałam mężczyznę, przed którym bardzo szybko się otworzyłam. Mężczyznę zdrowego !!! Pozwoliłam by zawiązał się związek, posmakowałam ciepłych słów, komplementów, czułości. Pozwoliłam by związek się rozwinął, posmakowałam bliskości. Niemal bezboleśnie ujawniłam swą chorobę, pozwoliłam oczom zobaczyć czym jest słowo "łuszczyca". Pozwoliłam by to co zaistniało toczyło się dalej ... i toczy się ...
Jestem szczęśliwą kobietą, leżącą w objęciach swojego męża :). Kobietą z łuszczycą, obdarowaną tym, przed czym się wzbraniała. Kobietą, której "drugie ja" wygrało, która potrafi płakać w obecności męża, potrafi mówić o tym co ją boli, mówić o swoich słabościach. Kobietą uwielbiającą przytulać się, pieścić, kochać, ... Kobietą, która chce mieć dzieci :) i ma ogromną nadzieję, że będą one zdrowe.
Gorsze chwile, gorsze dni - owszem mam, ale ... jak spojrzę na moje życie, na to co mam, jestem szczęśliwa :).
Wczoraj wieczorem, leżąc w ramionach ukochanego, z mych oczu spłynęły łzy, łzy szczęścia :)
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz
Bardzo mi miło, że odwiedziłaś/eś mojego bloga :) jeszcze milej mi będzie jak zostawisz kilka słów komentarza :) Zapraszam do kolejnych odwiedzin :)